1 marca 2019

Odnajdywanie Wyklętych. Poruszające świadectwo kapłana

(Foto Marta Brzozowska-Smolańska)

Moje pierwsze doświadczenie Łączki było przeżyciem ciszy. Byłem sam, prace w tamtym czasie nie były prowadzone. Potem, gdy na nią wróciłem, spotkałem ludzi i doświadczyłem wspólnoty pięknych serc. O nich powiem później. Ale przyszło również doświadczenie nocy, skrywanego płaczu i pytania skierowanego do Boga i do siebie o to, czemu ludzie tak bardzo upadli, tak dalece wpuścili zło na świat, że doszło do tak strasznej, pod każdym względem, zbrodni.

 

Bywają takie chwile, również w życiu zwykłego księdza, że jest jakoś trudniej. Przytłacza codzienność, doświadczenie ludzkiej i własnej słabości. I właśnie wtedy, gdy rozmywają się dotychczasowe cele i nadszarpnięta zostaje w sercu wiara w człowieka, sięgam po kilkuminutowy film, w zasadzie pokaz zdjęć z podkładem muzycznym. Przygotowała go Marta Brzozowska-Smolańska z IPN, aby uwiecznić kilka kadrów doświadczenia, które wdarło się w moje – i wiem, że nie tylko w moje – serce już na zawsze. Chociaż może się to wydać jedynie projekcją wrażliwości na słowo, dźwięk i obraz, gdy padają pierwsze słowa w tym filmie (śpiewane przez Norberta Smolińskiego), znika wspomniane zmęczenie ducha, wraca wiara w ludzką dobroć i w postawione cele. Czuję w tym momencie, że warto być wytrwałym, że warto chcieć i nie patrzeć na mierzalność przewidywanych sukcesów. Czuję wtedy radość z tego, że ludzie są dobrzy. Czuję, że wydarzenie, w którym brałem udział przez kilka miesięcy życia, dalece przewyższa moje dzisiejsze jego rozumienie i że będę uczył się go jeszcze przez lata. Czuję „wydarzenie Łączki”.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Nie zatrzymamy się, aż

tej nocy nie przepłyniemy milcząc (…).

I będą z nami światy szły,

o których wiemy z książek…

 

Gajcy, „Przed snem”
 

Moje pierwsze doświadczenie Łączki było przeżyciem ciszy. Byłem sam, prace w tamtym czasie nie były prowadzone. Potem, gdy na nią wróciłem, spotkałem ludzi i doświadczyłem wspólnoty pięknych serc. O nich powiem później. Ale przyszło również doświadczenie nocy, skrywanego płaczu i pytania skierowanego do Boga i do siebie o to, czemu ludzie tak bardzo upadli, tak dalece wpuścili zło na świat, że doszło do tak strasznej, pod każdym względem, zbrodni. Patrzyłem wtedy na ludzki szkielet, obok którego leżała sztuczna szczęka. Prof. Szwagrzyk wyjaśnił mi wtedy, że pewnie tego naszego bohatera wywleczono w nocy z celi i zabito, nie dając mu nawet możliwości, aby… na śmierć tę szczękę założył. Tak mało, a przecież tak wiele. Odebrano im nawet to: możliwość zakończenia życia „jakoś”. Miało być „byle jak” i tak było. Nie wiem, nad kim wtedy płakałem najbardziej. Ale dziś wiem, że wielu tam płakało w ciszy. Bo przez tę noc można przepłynąć tylko w tej jeden sposób: milcząc.

***

„Czy na Łączce szybko się dorasta?” zapytał mnie pewnego dnia Jarek Wróblewski, autor pięknej książki Kwatera Ł. Wolność jest kuloodporna. To było bardzo ważne pytanie, ale jeszcze ważniejszą stała się odpowiedź, której musiałem sobie udzielić. Na co dzień proces dojrzewania odbywa się w naszym życiu w sposób mniej więcej jednostajny i wręcz niezauważalny. Kształtuje nas zespół przeżywanych doświadczeń. „Wydarzenie Łączki” to wszystko w moim życiu (również w tym kapłańskim) zintensyfikowało. O dorastaniu w wymiarze patriotycznym mówić raczej nie trzeba. Wielogodzinne rozmowy o Polsce, ale i długie chwile milczenia przy pracy, opowiadanie o swoich szczególnych bohaterach z tamtych czasów i świadomość, że mamy honor pracować u boku tych, którzy ich odnajdują – niech to wystarczy za skromną ilustrację tego wzrostu. Wzrastaliśmy tam też rodzinnie, stając się wspólnotą przepełnioną zaufaniem. I jak to w rodzinie: każdy trochę inny, więc wnosi coś nowego, ale świadomość celu i wyjątkowości tamtych dni sprawiała, że bardzo szybko zacieśniały się te więzy i trwają one do dziś. Nieśliśmy też Łączkę do swoich środowisk, z których na nią przyszliśmy.

 

***

 

I w końcu dorastanie duchowe i religijne. Kiedy stajemy w obliczu zbrodni tak wielkiej, że nie jesteśmy w stanie jej ogarnąć swoją zdolnością pojmowania świata, przychodzi z pomocą wiara, która towarzyszyła nam tam na co dzień. Były na Łączce momenty modlitwy uroczystej, ale były również szeptane po cichu zdrowaśki i „Wieczny odpoczynek…” wypowiadany nad znajdowanymi na sicie kosteczkami. Były też gesty silne jak ten, o którym mówi Monika Mużacz-Kowal z IPN w przywołanej wyżej książce J. Wróblewskiego: „(…) przestrzelonym czaszkom stawiam znak krzyża na czole. To takie moje osobiste opatrzenie ich na drogę”.

 

To właśnie tam, na Łączce, bardzo mocno dojrzewaliśmy w tajemnicy świętych obcowania, pojmowanej w swoistej odmianie. Marta Brzozowska-Smolańska, autorka wspomnianego wyżej filmu, wspominała mi, jak pracując przy odkrywaniu szczątków jednego z żołnierzy opowiadała mu o życiu jego córki. Nie była to przecież li tylko forma oswajania się z ludzkimi szczątkami. Było to wyraźne wyznanie wiary w fakt życia po życiu, że oni „tam gdzieś” są, a przez pracę nad ich doczesnymi szczątkami spotykamy się z nimi na płaszczyźnie ducha i wiary. Anna Szeląg, zastępczyni prof. Krzysztofa Szwagrzyka, zdradziła mi kiedyś, że „odsłanianie ich szczątków buduje niesamowitą więź, zarówno z odszukaną osobą, jak i z miejscem. To bardzo silne doświadczenie”. Nazwę to teraz bardzo chętnie „tajemnicą duchowego obcowania”.

 

***

 

To wszystko poprzedzały całe dziesięciolecia modlitwy o odnalezienie tatusia, męża czy dziadka, by go po katolicku pochować, jak nakazuje wiara ojców. Była w końcu ta przedziwna wiara, że walczymy z ziemią, która jest przesiąknięta nienawiścią, aby zechciała nam oddać ciała naszych przyjaciół. By i ona, mocą modlitwy i ludzkiej pracy, mogła stać się święta. Bo przyszliśmy tam po przyjaciół, po naszych „świętych”. A raczej nie do końca po nich, tylko po ich ciała. Bo przecież chyba nie było na Łączce nikogo, kto by nie wierzył, że oni są „gdzieś tam”. Dla jednych w niebie, dla innych… właśnie gdzieś tam, w pamięci narodu.

 

***

 

Pośród tych wzniosłych, mocnych i pięknych przeżyć tkwi wciąż jak oścień w sercu prawda o tym, co wydarzyło się przed laty. O brutalnych do granic metodach tortur fizycznych i psychicznych, o biciu, poniżaniu i odbieraniu godności. Aż w końcu po upokorzenie w chwili śmierci i po śmierci. Wszak Łączkę można wprost porównać do katyńskiego lasu, opisywanego przez Jacka Kaczmarskiego:

 

Sprzączki i guziki z orzełkiem ze rdzy

po miskach czerepów robaków gonitwy

Zgniłe zdjęcia pamiątki mapy miast i wsi

ale nie ma broni, to nie pole bitwy.

 

Nie przyszliśmy na Powązki wojskowe jak na pole bitwy, po swoich żołnierzy, którzy polegli w równej walce. Przyszliśmy po ciała zamordowanych i zakopanych tu ukradkiem polskich bohaterów. Zakopanych bez trumny, modlitwy kapłana, ubrania „na śmierć” i krzyża nad grobem. Każda podejmowana z ziemi kość uderzała swoją historią. Trzeba było ją wytrzeć z pogardy i namaścić szacunkiem. Ucałować, jak całuje się dłonie zmarłego, przed zamknięciem wieka trumny. Uzupełnić to, czego ich pozbawiono, a czego doświadcza większość, odchodząc z tego świata.

Słyszałem tam pytanie: „Powiedz, jak to jest możliwe, że ludzie potrafili zrobić takie rzeczy?”. Padało bardzo często. Ale raz usłyszałem także słowa, które brzmią mi w uszach do dziś: „Mam w sobie nienawiść do ich oprawców i nie wiem, co mam z tym zrobić…”.

 

Rakowiecka, lubelski Zamek, Auschwitz, Treblinka, Łączka (i inne miejsca) to mocne zderzenie z tym, co św. Paweł nazywa misterium iniquitatis – „tajemnicą nieprawości”, do której nawiązuje w Liście do Tesaloniczan (por. 2 Tes 1-12). Tajemnica – bo choć wiemy, że zło istnieje, jednak wciąż pozostaje ono dla nas obszarem niezbadanym, a kolejne wieki przynoszą jego następne emanacje. Nieprawość, a w zasadzie bezbożność – bo takiego słowa użyli tłumacze Pisma – to synonimy odrzucenia Boga i Jego praw, przeciwstawienia się Mu, czyli zwrócenia się ku Złemu.

 

Owo odrzucenie Boga, którym cechowały się systemy totalitarne, poskutkowało natychmiastowym wdarciem się zła na świat. Próba stworzenia świata bez Boga przyniosła masową zagładę, brak szacunku do życia i praw jednostki, ale również całych narodów. Przyniosło – tak podobne – metody tortur i przesłuchań, terroru i zastraszania, masowej eliminacji. Chociaż tutaj należałoby pewnie zatrzymać się na dłużej, pozostańmy przy tej smutnej konstatacji: odrzucenie Boga zawsze powoduje wdarcie się zła do serca człowieka, a co za tym idzie – krzywdę dla innych i niego samego.

 

A co zrobić z nienawiścią, która ma charakter stały w sercu, a zarazem bywa napadowa, gdy spojrzymy na obrazy zmasakrowanych szczątków lub przeczytamy opisy brutalnych przesłuchań? Udać się w głąb siebie, zaprosić tam Boga i zapytać, czy moja nienawiść nie jest po prostu wyrazem bezsilności i bardzo głębokiego współczucia dla ofiar komunistycznych oprawców. Czy to raczej nie jest miłość do bohaterów, która nakazuje mi, w porządku przyzwoitości, nienawidzić katów, tak jakbym pozbawiony tej nienawiści miał mniej kochać ofiary? Przypomnieć sobie wtedy powinienem słowa bł. ks. Jerzego Popiełuszki, który mówił, że walczy ze złem, a nie z jego ofiarami… i zapłakać czasem, bo łzy oczyszczają.

 

***

 

I tutaj znajduję odpowiedź na pytanie, nad kim w ukryciu płakałem na Łączce. Pomógł mi Zbigniew Herbert w „Przesłaniu Pana Cogito”:

 

 (…) a Gniew twój bezsilny niech będzie jak morze

ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych

(…) i nie przebaczaj zaiste nie w twojej mocy

przebaczać w imieniu tych których zdradzono o świcie.

 

To bezsilność i gniew kazała mi wtedy zapłakać. Gniew na oprawców i bezsilność, bo to wszystko już się stało, a ja nie mogłem im pomóc. Nie mogłem wtedy. Ale mogłem później: jako wolontariusz – pracować fizycznie przy ich wydobyciu. I mogłem jako kapłan – rozpocząć ów spóźniony pogrzeb, którego nigdy nie mieli… i który będzie trwał jeszcze przez lata.

 

***

Łączka wzywa do modlitwy. Za pomordowanych, tych już odnalezionych. Ale i za bohaterów, których ciał jeszcze nie mamy. Za ich rodziny, by Bóg dał im siłę. Za Polskę, by była krajem wolnym od zbrodni. Za oprawców, by Bóg okazał im miłosierdzie – choć to chyba najtrudniejsza modlitwa. I każdy za siebie, by nie nienawidzić. I abym nigdy nie przestać kochać Polski.

 

Na Łączce skupia się to wszystko. Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Zbrodnia i świętość. Jak w krzyżu Chrystusa – zbrodnia i zbawienie. Bo Bóg tak to potrafi ułożyć, że z każdego zła umie wyprowadzić dobro. Nie sposób spojrzeć na zjawisko Łączki, jak również na samo miejsce, pomijając jego aspekt duchowy. Niekiedy próbujemy odnaleźć ten wewnętrzny, duchowy właśnie, wymiar wydarzeń naszego życia, żeby odnaleźć sens i głębię tego, co robimy. Tutaj, na Łączce, nie trzeba daleko szukać. Przyszliśmy po swoich, bo tak nam kazało serce. Kazała nam tak miłość do Ojczyzny i jej bohaterów. Kazała nam tak chrześcijańska powinność. Wierzę, że kazała tak również wiara w świętych obcowanie.

 

Niech żyje Polska!

 

 

Ks. Tomasz Trzaska

 

Foto Marta Brzozowska-Smolańska

 

 

Artykuł ukazał się w kwartalniku „Wyklęci” nr 1 (13)/2019 pt. Duchowość „Wydarzenia Łączki”.

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie